Zmartwychwstanie czas zacząć. Skończyłam część pisemną matur, zostały tylko ustne, tym samym wracam do życia. Yay! Właściwie nie mam pojęcia, co napisać jeszcze. xD Poodwiedzam obserwowane blogi, poczytam, skomentuję.
Biorę się za pisanie (na razie do szuflady, jak będę miała z dziesięć rozdziałów, to wrzucę na internety) nowego opowiadania w klimatach cyberpunk. :3
Jeśli są tu czytelnicy Burzy, niech wiedzą, że to też zamierzam dokończyć (ale z bardzo zmienioną formą; Burza staje się fanfiction 5SOS z Lukiem w roli głównej).
16-ego maja świętujemy drugie urodziny „Are you Alice?”. :3 Mam nadzieję, że na trzecie (lub czwarte, zależy, jak mnie studia zniszczą) urodziny Alicja już będzie dostępna w papierowej formie. :D
Biorę się za pisanie (na razie do szuflady, jak będę miała z dziesięć rozdziałów, to wrzucę na internety) nowego opowiadania w klimatach cyberpunk. :3
Jeśli są tu czytelnicy Burzy, niech wiedzą, że to też zamierzam dokończyć (ale z bardzo zmienioną formą; Burza staje się fanfiction 5SOS z Lukiem w roli głównej).
16-ego maja świętujemy drugie urodziny „Are you Alice?”. :3 Mam nadzieję, że na trzecie (lub czwarte, zależy, jak mnie studia zniszczą) urodziny Alicja już będzie dostępna w papierowej formie. :D
Od tego rozdziału kolejne pojawiają się co 2-3 tygodnie. Za opóźnienia możecie linczować. ;)
Buziaki. :*
P.S. Rozdział nie przeszedł jeszcze korekty, więc jak znajdziecie błędy, proszę, wskażcie mi je. :)
***
Zimne powietrze wdziera się pod kołdrę, budząc
mnie ze snu pozbawionego snów. Tej nocy, po raz pierwszy od niemal miesiąca,
nie nawiedziły mnie koszmary. Jedynie zwykła czarna nicość będąca bardziej
odprężającą od marzeń sennych. Właściwie mam wrażenie, że wyobraźnia to jedyne
miejsce, w którym jestem bezpieczna. Cały świat stanął do góry nogami i z każdą
minutą zapada się w coraz głębiej w otchłań niczym Titanic po uderzeniu w górę
lodową.
Postawienie nogi na wychłodzonej
podłodze kosztuje mnie sporo samodyscypliny i upartości. Naprawdę wolałabym
wrócić do ciepłego łóżka, niż pokonać te dziesięć metrów dzielące mnie od
otwartego okna, jednak muszę się ruszyć. W końcu szkoła sama nie przyjdzie, by
mnie wykończyć.
Od mojego przyjazdu minęły
dopiero trzy dni, które, szczerze mówiąc, najchętniej wymazałabym z pamięci.
Jednak świat skutecznie pozbawia mnie tej możliwości. Prawdopodobnie wpadam już
w paranoję, ponieważ Alicja jest ostatnią rzeczą, o której myślę przed snem i
pierwszą po przebudzeniu. Czyste szaleństwo.
Przeciągając się, podchodzę do
okna i zamykam je, na chwilę skupiając wzrok na drzewie wiśni. Szukam śladów
obecności Nico, jednak niczego nie znajduję. Czyżby nocna rozmowa z chłopakiem
była tylko wytworem mojej wyobraźni? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, ale
coś nie daje mi spokoju. Coś ważniejszego, niż to, czy tracę rozum. W końcu… pamiętam,
że zamykałam wczoraj okno, więc dlaczego teraz stało otworem?
Lexi,
zaczynasz wariować, napominam się w myślach. Strata zimnej krwi może
pozbawić mnie jedynej przewagi w walce z Alicją, więc muszę się uspokoić. Nie
jest to proste, ale ostatecznie trzynaście głębokich wdechów działa kojąco.
Odwracam się z myślą, że dzisiaj
będzie dobrze. W końcu Alicja nie może codziennie atakować, prawda? I wtedy
dostrzegam fioletową kopertę leżącą na biurku, a mój dobry humor pryska jak
bańka mydlana. Podchodzę do niej i podnoszę ją do góry, a coś w środku stukoce.
Czyżby Alicja miała dosyć zabawy w chowanego i postanowiła mi podesłać bombę?
Nie dowiem się, dopóki nie sprawdzę, więc rozrywam kopertę i wysypuję jej
zawartość, a dwa metalowe kółeczka wraz z krótką notatką lądują na mojej dłoni.
Sapię z wrażenia. Spodziewałam
się czegoś, no nie wiem, bardziej brutalnego, krwawego, co sprawi, że będę się
chciała poddać. Zamiast tego dostałam… parę kolczyków w kształcie głowy wilka,
który w paszczy trzyma nóż.
— Bardzo zabawne, Alicjo. — Przewracam
oczami, głęboko wzdychając, gdy podnoszę karteczkę i czytam wiadomość na jej
drugiej stronie.
„Twój STAŁY ekwipunek. Wiesz, z
czym kojarzy mi się Kapturek? Z wilkiem.
Buziaczki, Fałszywa Alicja”.
Nie mam innego wyjścia; muszę
założyć te kolczyki, inaczej skończy się moja rozgrywka. Wątpię, by Alicja dała
mi drugą szansę na poprawę…
Śniadanie mija w dziwnej atmosferze.
Pomijając obiad, z którego zostałam odesłana do pokoju, to pierwszy posiłek,
który jemy wspólnie: ja, ojciec, Melissa i Joyce. Nie wiem czemu, ale czuję się
tak… normalnie. Jeśli żyłabym w innej rzeczywistości, tak mogłyby wyglądać
wszystkie poranki. Szczęśliwa rodzina — coś, o czym marzyłam od rozwodu
rodziców.
Jestem tak oczarowana tym
obrazem, że niemal zapominam, że nie należę do tego świata. Że jestem tylko
przybłędą; kundlem, którego ktoś przygarnął z litości. Ta nagła świadomość
sprowadza mnie na ziemię.
— Dziękuję za śniadanie — mówię
powoli, wstając od stołu i zabierając brudny talerz do kuchni.
— Lexi, mogę cię dzisiaj odwieźć —
oferuje ojciec dreptający krok w krok za mną.
Staje w drzwiach, pozbawiając
mnie możliwości ucieczki.
— Jeśli ci to nie przeszkadza — rzucam
niepewnie, sama nie wiedząc, czego się spodziewać. Ostatni raz, gdy odwiózł
mnie do szkoły, był w drugiej klasie.
Ojciec posyła mi szybki uśmiech,
po czym znika ponownie w salonie, żeby pocałować żonę i córkę na do widzenia. Joyce
wodzi za nami wzrokiem, a jej poprawa zdrowia sprawia, że jest mi jakoś cieplej
na duszy. Niezależnie od tego, jak bardzo byłam zła na ojca, matkę i przede
wszystkim na Melissę, zawsze uważałam, że Joyce nie powinna tak bardzo
cierpieć. Drugie dziecko — Sebastien — miało być ich szansą na wyleczenie
małej. Wystarczyłoby pobrać odpowiednią ilość komórek macierzystych i wszczepić
dziewczynce, co poskutkowałoby (najprawdopodobniej) spowolnieniem albo nawet
cofnięciem objawów stwardnienia rozsianego. Tymczasem musieliśmy czekać na
kolejne załamanie stanu jej zdrowia, o którym zdawaliśmy sobie sprawę, że
nastąpi prędzej czy później.
— Miłego dnia, tatusiu! Baw się
dobrze, Lexi! — woła Joy, machając do nas. Posyłam jej uśmiech, po czym znikam
w przedpokoju, ubieram buty oraz kurtkę, a następnie wychodzę na zimne
powietrze. Biorę oddech, rozkoszując się szczypiącym chłodem, który przepływa
mi przez gardło. Dzisiaj jest rzeczywiście mroźno; idealna pogoda na
oddychanie. Po spędzeniu ośmiu godzin zamkniętej w szkolnej piwnicy, lekki
przymrozek nie robi na mnie większego wrażenia, a wręcz poprawia mi
samopoczucie. Chłód pozwala na odcięcie się od sfery psychicznej, sprowadzając
ból do ciała. Działa to na mnie jak alkohol – upajam się z każdym wdechem. Shot
od Matki Natury na koszt firmy.
Ojciec odpala silnik stojącego na
podjeździe samochodu, spoglądając na mnie wyczekująco. Pełna obaw co przyniesie
mi dzisiejszy dzień, wsiadam do auta, zamykając za sobą drzwi. Chciałabym
jeszcze chwilę postać na zewnątrz. Odseparować się od myśli i obaw. Zamarznąć
wewnętrznie.
Gorące powietrze z nawiewu bucha
prosto w twarz, kojarząc się mi z oddechem diabła. W ciszy wyjeżdżamy spod
domu, skierowawszy się w stronę szkoły.
Od pięciu minut udaję, że nie
dostrzegam nieudanych prób nawiązania kontaktu przez ojca. Mam nadzieję, że
wreszcie da sobie spokój, ponieważ skora jestem wysiąść i przejść te dziesięć
kilometrów na pieszo.
— Lexi — zaczyna wreszcie,
przerywając panującą ciszę — może zechciałabyś wpaść do mnie do pracy?
— Nie wiem. Zobaczę — odpowiadam
wymijająco. Nie chcę niczego obiecywać. Nie chcę być jak on: dawać słowo i
później je łamać
— Pracuję teraz nad
udoskonaleniem nowej wersji Shade’a. Widziałem w twoim pokoju AS’a Aarona, więc
pomyślałem, że cię to zainteresuje. Może pójdziesz w moje ślady i staniesz się
naukowcem?
Nie odzywam się, ponieważ nie
wiem, co mam powiedzieć, jednak mój ojciec uznaje to za zgodę na dalszy
monolog. Tak, monolog. Zapomniałam już, jak wygląda dialog z rodzicem.
— Pracujemy obecnie nad ulepszeniem
odczuć sensorycznych i motorycznych w grach. Żeby móc zapewnić jeszcze głębsze
doznania. I jesteśmy na dobrej drodze, tylko… Tylko powstał pewien mały problem
w laboratorium, ponieważ okazało się, że u szczurów, na których testujemy nowe
prototypy, maksymalne ustawienie wartości wrażliwości sensorycznej AS’a zaburza
równowagę neuroprzekaźnikową, powodując olbrzymi napływ adrenaliny do krwi.
Zwiększa to przepływ jonów wapnia w komórkach serca, skutkując wzmocnieniem
skurczów mięśnia sercowego. Jeśli poziom adrenaliny, i tym samym wapnia, szybko
nie spadnie, następuje migotanie komór. Serce zatrzymuje się, a mózg nie
otrzymuje tlenu. Bez szybkiej resuscytacji, następuje śmierć osobnika.
— Krótko mówiąc,
przestraszyliście swoje szczury na śmierć — podsumowuję bez mrugnięcia. Może i
jestem osobą wrażliwą, ale wiem, jakie są realia świata.
Albo wygrasz i przeżyjesz, albo
przegrasz i zginiesz.
— Tak — potwierdza mężczyzna,
rzucając mi szybkie spojrzenie, w którym dostrzegam szacunek, że zrozumiałam
cały proces i dodatkowo dałam natychmiastowo uogólnienie tej reakcji.
Kiwam jedynie głową, ponownie
odwracając się do szyby, a ojciec daje mi spokój. Po chwili podjeżdżamy pod teren
szkoły.
— Nie zatrzymuj się koło wejścia —
proszę, ponieważ wolę chuchać na zimne. Jeśli ktoś zobaczyłby mnie z Benedictem
Eliotem, cały plan mógłby zakończyć się fiaskiem.
Ojciec zatrzymuje się przy krawężniku jakieś
pięćdziesiąt metrów od wejścia na posesję, unosząc brew w wyrazie niezrozumienia.
Kiedy nie zaczynam się tłumaczyć, przykłada dłoń do twarzy i zaciska dwa palce
u nasady nosa.
— Lexi, naprawdę chciałbym więcej
z tobą rozmawiać — mówi bez ogródek, a ja zamieram. — Nie chcę cię stracić, tak jak straciłem
Aarona.
Przełykam ślinę, chwilę później
wysiadam z samochodu. Tak po prostu. Zanim jednak zamknę drzwi, pochylam się i
spokojnie mówię:
— Mnie straciłeś dziewięć lat
temu. Nie wybaczyłam ci tego, więc teraz nie staraj się odgrywać dobrego
tatusia.
Twarz mojego ojca momentalnie się
zmienia. Oczy rozszerzają się w niedowierzaniu, po czym pojawia się w nich
poczucie winy. Chwilę później odwraca wzrok, nie mogąc na mnie dłużej patrzeć.
Zamykam drzwi, odwracam się na
pięcie i odchodzę.
Nie
płacz! Jeśli okażesz swoją słabość, zjedzą cię żywcem.
Podnoszę głowę wysoko, pociągam
nosem i pokonuję odległość dzielącą mnie a wejście. Wbiegam po schodkach, by po
chwili zniknąć wewnątrz budynku. Kieruję się od razu do szafek. Nie mam zamiaru
odwiedzać dzisiaj Samorządu, choć pewnie będę musiała. Jednak chcę odłożyć to w
czasie najdalej, jak mogę.
Dlaczego zawszę biorę się za ratowanie
innych, skoro sama tonę?
Koło niebieskich szafek
ustawionych pod ścianą korytarza zebrał się sporych rozmiarów tłum. Wolałabym
na spokojnie poczekać, aż wszyscy sobie pójdą, jednak muszę pośpieszyć się na
zajęcia, albo raczej chcę jak najszybciej zniknąć, by nie spotkać Samorządu.
Tym samym po chwili przeciskam się pomiędzy ludźmi, lawiruję między ich
ramionami, unikając kontaktu fizycznego, jak tylko się da.
Wreszcie dopadam mojej szafki i
otwieram ją, ciesząc się odrobiną przestrzeni. Nie mam tu za wiele, jedynie
parę książek i zeszyty. Żadnych zdjęć, lusterek ani innych zbędnych ozdób. Tak
jak większość osób stara się, by ich szafka stała się bardziej osobista, tak ja
robię wszystko, by była bezosobowa. I tak nie mogłabym pozwolić sobie na żadne
zdjęcia, więc nie widzę sensu w upiększaniu jej. W końcu to tylko mebel.
Tym samym nie pasuje mi jedna
rzecz, która na pewno nie należy do mnie. Kolejna fioletowa koperta zaadresowana
do Czarnego Kapturka. Staję przodem do szafki, zasłaniając ciałem jej wnętrze
przed ciekawskimi spojrzeniami uczniów. Rozrywam kopertę, podnosząc oczy ku
górze. Nie chcę tego czytać! Pragnęłam jednego dnia bez Alicji, a zamiast tego
dostaję zmasowany atak jej listów. Świat nie jest sprawiedliwy.
„Mam nadzieję, że dobrze ci się
spało, Kapturku. Gratuluję wykonania swojej pierwszej misji. Przypuszczam, że
masz ochotę na spacer po lekcjach. Na szczęście wesołe miasteczko jest
niedaleko. Uwielbiam Diabelski Młyn — stamtąd mogę wszystko obserwować.
Najpiękniej jest o zachodzie słońca. Dokładnie o zachodzie słońca. Pamiętaj,
obserwacja jest kluczem.
Buziaki, Fałszywa Alicja”.