Dzisiaj króciutko, bo już usypiam.
1. Następny rozdział dopiero po maturach (muszę się pilnować, żeby teraz nic nie bazgrać).
2. Zakładka "Bohaterowie" została przeniesiona do "Fabuły", ponieważ pomyślałam, że jednak lepiej byłoby, gdyby każdy sam wyobraził sobie wygląd bohaterów.
3. Również po maturach zostaną wprowadzone drobne zmiany w treści, bo ostatnio znalazłam jeden poważny błąd logiczny, więc muszę to naprawić plus wyłapać literówki itd.
4. Jako że nie będziemy się widzieć aż do ok. 20 maja, życzę wszystkim wesołych świąt wielkanocnych i do zobaczenia za dwa miesiące.
Komentujesz? Dajesz jednorożcowi kopa w dupę na szczęście.
***
Biorę
głęboki haust powietrza, niemal krztusząc się od niego, zupełnie jakbym
spędziła ostatnią godzinę pod wodą. Sapię głośno, serce wali mi w piersi, a ramię
nadal pulsuje potwornym bólem. Ręce trzęsą się jak alkoholiczce na odwyku, gdy
ściągam Shade’a z głowy, odrzucając go w kąt łóżka. Nagły napływ rzeczywistego
światła sączącego się z latarni przy ulicy powoduje, że cały obraz stanowią
jedynie rozmazane cienie pozbawione kontekstu, wirujące w przestrzeni. Mrugam
kilkukrotnie, pragnąc pozbyć się mroczków, które po kilkunastu sekundach
znikają; sięgam po telefon leżący na szafce nocnej. Wyświetlacz rozjaśnia
półmrok panujący w pokoju. Jest kilka minut po północy – znaczy to, że
spędziłam w Króliczej Norze ponad dwie godziny.
Wstaję z posłania,
kierując się w stronę drugiego krańca pomieszczenia,
jednak nie odkładam telefonu. Potrzebuję powietrza; czuję, że się duszę.
Otwieram okno, wychylając się na zewnątrz i biorąc głęboki wdech. Niebieskie
firanki w poziome paski falują kołysane delikatnymi podmuchami chłodnego,
marcowego wiatru, który przynosi ze sobą zapach rozkwitającej na nowo wiosny.
To taki aromat, który na myśl od razu przywołuje delikatne promienie słońca
przebijające się przez ciężkie, zimowe chmury nisko zawieszone na niebie.
Zapach pierwszych kwiatów wynurzających się spod lodowej pokrywy. Powiew
świeżości i nowego życia, za którym tak bardzo tęskni cały ten zmarznięty
świat.
Zastanawiam
się, co teraz porabia moja matka. Czy jest wciąż trzeźwa a może już trzeźwa,
czy jednak nadal trwa w ciągu alkoholowym. To nie tak, że winię ją za
cokolwiek. Moja relacja z matką od lat zasługuje na miano „trudnej”, ale to
pierwszy raz gdy czuję się tak źle z
powodu podjętej decyzji.
Po odejściu
ojca mama bardzo się zmieniła; przestała pisać książki, straciła chęć pracy w
szkole, a jedynym, co przynosiło jej ukojenie, był alkohol. Chociaż nigdy mnie
nie uderzyła ani nie dała opinii publicznej jakichkolwiek wskazówek odnośnie
tego, przez co przechodziła, to czułam, że z każdym dniem traciłam ją bardziej
i bardziej. Przestała się śmiać, skończyła się ze mną wygłupiać. Stała się
pustą skorupą z maską idealnej, samotnej matki. A ja nie potrafiłam jej pomóc,
tylko wciąż przysparzałam kolejnych zmartwień. Tylko że… to nie zmienia faktu,
że matka to matka.
Zaciskam
dłoń na telefonie, ale już po chwili
piszę jednego krótkiego esemesa, który nie naprawi wszystkiego, wiem, ale
chociaż może być pierwszym krokiem.
Do: Mama
„U mnie
wszystko w porządku. Przepraszam za swoje zachowanie. Dobrej nocy, mamo”.
Wysyłam
wiadomość i spoglądam za okno. Nagle dostrzegam ludzką sylwetkę ukrytą w cieniu
za olbrzymim rozłożystym drzewem wiśni zasadzonej w ogrodzie. Wytężam wzrok,
starając się rozpoznać intruza. W pewnym momencie osoba robi jeden krok wprzód,
zupełnie jakby czekała, aż ją dojrzę, a światło z latarni ulicznej oświetla jej
sylwetkę.
— Nico?
***
Jako że nikt
z nas nie występuje w komedii romantycznej dla nastolatek, pomysł ze wspinaczką
po zarośniętym drzewie odpada w przedbiegach. Najciszej jak potrafię, schodzę
do drzwi wejściowych i otwieram je, wychodząc na zewnątrz. Przez bose stopy
czuję napływające do ciała fale zimna, które rozchodzą się ku górze,
sprawiając, że już po chwili zaczynam się niekontrolowanie trząść.
Nico czeka na
mnie pod drzewem. Ma spuszczoną głowę; żadnej kurtki na sobie, jedynie cienką
bluzę z kapturem zarzuconym w taki sposób, by zasłaniał twarz. Chłopak zachowuje
się zupełnie tak, jakby bał się na mnie spojrzeć.
— Co się
dzieje, Nico? — pytam, podchodząc bliżej niego, jednak on robi krok w tył.
— Chciałem
sprawdzić, czy z tobą wszystko w porządku — odpowiada chłodno, zupełnie jakby
starał się ze wszystkich sił panować nad swoim głosem, by nie zdradzić
prawdziwych uczuć.
Nie wiem
czemu, ale zalewa mnie fala strachu wbijająca się lodowatymi szponami w skórę.
To takie uczucie, które paraliżuje cię na sekundę przed uderzeniem tsunami,
kiedy spoglądasz w zbliżającą się ścianę wody i wiesz, że nie masz jak uciec.
Ale tu nie ma ściany wody; jedynie ja i Nico — dwie osoby z krwi i kości,
podatne na zranienia i łatwe do wykorzystania. Tylko… czemu wydaje mi się to o
wiele gorsze niż rozszalały żywioł?
— Nico — zaczynam
powoli, spokojnie, jakbym mówiła do przerażonego zwierzęcia — powiedz mi,
proszę, o co tutaj chodzi? Nic już nie rozumiem…
— O co tutaj
chodzi?! — Jego głos staje się piskliwy, podnosi się o kilka oktaw, zupełnie
jakby za chwilę miał się rozpłakać.
Bierze
oddech, uspokajając się. Podnosi głowę i wreszcie mogę dojrzeć jego twarz. Z
wrażenia aż zasysam powietrze, cofając się o krok.
— O to samo,
co zawsze: jak bardzo potrafisz zniszczyć swe człowieczeństwo, by nie dać się
zabić… — oświadcza chłodno głosem przypominającym automatyczne rzępolenie
maszyny.
W pewnym
momencie Nico załamuje się, w jego oczach pojawiają się łzy. Opiera się o
drzewo, by nie upaść. Ostrożnie podchodzę do niego i przytrzymuję, a on, o
dziwo, pozwala mi na to.
— Chodź.
Musimy oczyścić rany.
Pomagam mu
utrzymać się na nogach, gdy prowadzę go do drzwi i później po schodach do
swojego pokoju. Sadzam chłopaka na łóżku, po czym wracam się na korytarz,
kierując się do łazienki. Biorę ręcznik, polewając go wodą, by można było łatwiej
przemyć rany. Wracam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi, i zapalam
światło, bym mogła dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. W świetle płynącym z
żyrandola rany wyglądają jeszcze gorzej, niż przypuszczałam.
Podchodzę do
chłopaka, klękając przed nim i spoglądając mu w twarz. Przez ten cały czas nie
ruszył się ani o milimetr.
Więc tak wygląda człowiek złamany…
Sięgam po
jego dłonie, którymi podpiera głowę, jednocześnie chowając ją przed moim
wzrokiem.
— Proszę,
daj sobie pomóc. — Jest mi tak przykro, widząc go w takim stanie. To zupełnie
jak patrzenie w lustro; ja także zachowywałam się w ten sam sposób: jakby cały
świat był moim wrogiem. — Zaufaj mi.
Nico odsuwa
dłonie od twarzy i spogląda na mnie, a w jego ciemnych oczach dostrzegam
szaleńczą gonitwę różnorodnych emocji: bólu, wściekłości, strachu,
wdzięczności, ulgi, zaufania.
Całe prawe
oko ma purpurowe i opuchnięte, na policzku widnieją, co prawda płytkie, szramy,
jakby ktoś przejechał mu nożami po skórze, a w kąciku ust nadal zalega zastygła
krew. Przykładam ręcznik do jego policzka, a chłopak syczy z bólu. Delikatnymi
ruchami, starając się nie przysporzyć mu więcej męczarni, oczyszczam skórę,
chłodząc ją i zmywając ślady walki.
— Mogłabym
zapytać, czy drugi wyszedł z tego gorzej niż ty, ale nie wyglądasz mi na
takiego, który mógłby wygrać walkę — mówię szczerze, na co Nico uśmiecha się
ponuro, jednak dalej uparcie milczy.
— Więc skoro
nie toczyłeś batalii o względy jakiejś dziewoi, ani nie zaliczyłeś barowej
bójki o kolejkę, to zostaje mi jedno rozwiązanie — ciągnę dalej, obserwując
jego reakcję — to sprawka Alicji.
Na dźwięk
tego imienia Nico unosi głowę, a w jego spojrzeniu ponownie pojawia się strach.
— Przepraszam.
To, co cię spotkało, było moją winą — szepcze,
a moja ręka momentalnie zastyga przy jego twarzy. — Nie spełniłem jej
rozkazów; powinienem ci tylko pokazać książkę i zostawić, byś wpadła w jej
sidła, ale nie potrafiłem. Miałem dość spełniania jej poleceń tylko po to, by
kryć własną skórę.
— I dlatego
cię pobili? Ponieważ pomogłeś mi i rozmawiałeś ze mną? — Kiwa głową. — Przecież
to okrutne! I złe — szepczę, zastanawiając się, czy w ogóle istnieje słowo na
opisanie tego zachowania. Po chwili je znajduję: —Nieludzkie.
— I o to
chodzi Alicji — oświadcza pewnym tonem — zniszczyć wszystkich, popychając ich
do nieludzkich zachowań, podczas gdy sama nie brudzi sobie rąk krwią.
— Ale co to
ma wspólnego ze mną? Przecież jestem w tej szkole dopiero dzień — pytam,
starając się jakoś przełknąć to kłamstwo.
Kłamię w
żywe oczy osobie, która może być moim jedynym sprzymierzeńcem tutaj, ale
przecież nie mogę mu powiedzieć o tym, co łączy mnie z Aaronem. Nie mam
pojęcia, co powinnam zrobić. Każda decyzja wydaje mi się zła i nieodpowiednia.
Nico kręci
głową, jakby mówiąc, że nie zna odpowiedzi na moje pytanie. Wzdycham ciężko, a
zmęczenie całym dzisiejszym dniem daje mi się we znaki. Ściskam rękę chłopaka,
po czym wstaję z klęczek i, z ręcznikiem w dłoni, kieruję się ku łazience.
Zatrzymuję
się przy drzwiach, zastanawiając się nad jedną rzeczą:
— Skąd tyle
wiesz o Alicji? — pytam zaciekawiona.
Mija chwila
ciszy, nim Nico odpowiada:
— Wiem
całkiem sporo o wszystkich oprócz o Alicji. Jej nie zna nikt — rzuca, nie
unosząc głowy, tylko wciąż spogląda na swe ręce złączone pomiędzy kolanami.
Coś mi tu
nie gra, ale kiwam jedynie głową i znikam w łazience. Wrzucam ręcznik do
prania, a z szafki koło umywalki wyciągam kilka plastrów. Przypadkiem spoglądam
w lustro, zatrzymując wzrok na swoich oczach.
Jej nie zna nikt — ponownie
słyszę głos Nico, a moje oczy rozszerzają się, kiedy nagle dociera do mnie sens
tych słów. Wybiegam z łazienki i wpadam do swojego pokoju, jednak on już zdążył
opustoszeć. Jedyny ruch powodują firanki kołyszące się na wietrze. Dla
upewnienia się w swojej teorii, podwijam lewy rękaw bluzki, ze zdziwieniem
przyglądając się cienkiemu, podłużnemu zaczerwienieniu ciągnącemu się przez
kilka centymetrów wzdłuż ramienia dokładnie w tym samym miejscu, w którym
zadrapał mnie Bandzierchlast.
O co tutaj
chodzi? Czy przez grę da się doznać realnej rany? Czy jeśli zginiesz w
Króliczej Norze, tutaj także umierasz? A może tylko doznajesz powierzchownych
ran, choć ból jest porównywalny z tym z realnego świata?
— Aaronie… w
coś ty się wpakował? — szepczę w eter, pragnąc usłyszeć jakąkolwiek odpowiedź,
a jej nienadejście ponownie wbija się sztyletem w moje serce.
Zostałam
sama z moimi pytaniami, wątpliwościami, niepewnościami. Nie wiem, komu mam
ufać, czy w ogóle mogę zaufać komukolwiek, nawet samej sobie. To czysty absurd!
Alicja… Z każdą godziną coraz bardziej chciałabym stanąć z nią twarzą w twarz,
by zemścić się za ten cały ból, którego jest źródłem i sprawcą, a jednocześnie
coraz bardziej boję się jej kolejnego ruchu.
Czuję się
taka zmęczona, zupełnie jakbym nie spała od kilkunastu dni. Zamykam okno i
gaszę światło, szybko przebierając się w koszulkę do spania. Usiadłszy na
łóżku, zagłębiam się w myślach. Pocierając kluczyk zawieszony na szyi, wpatruję
się w przestrzeń. Przed oczami staje mi wspomnienie niemal tak dawne, że
mogłabym pomyśleć, iż to jakiś sen.
Telewizor cicho grał w salonie, a poświata ekranu co rusz
oświetlała albo pozostawiała w cieniu wątłą sylwetkę kobiety usadowionej w
fotelu. Kobieta wpatrywała się bezmyślnie w obraz, zupełnie nie rejestrując, co
ogląda. Po prostu był to jej sposób, żeby zapomnieć o otaczającym ją świecie. O
zdradzie męża, o rozwodzie, o rozdzieleniu z synem oraz o córce spoglądającej
na nią zza framugi drzwi. Wszystko przestawało istnieć.
Mama wstała z fotela, kierując się do niewielkiej kuchni,
jednak kiedy natknęła się na mnie, zatrzymała się, a na jej twarzy pojawiło się
zdziwienie.
— Lexi, co ty tutaj robisz? Powinnaś już dawno spać — powiedziała
cicho, kucając przy mnie.
Spojrzałam w górę, wprost w jej ciemnoniebieskie oczy, w
których odbijał się obraz małej, zlęknionej dziewczynki ubranej w różową
piżamkę w truskawki.
— Mamo, dlaczego tatuś i Aaron już z nami nie mieszkają? —
wyjąkałam, pociągając nosem.
Nie potrafiłam tego zrozumieć. Wszystkie ostatnie
wydarzenia wydawały mi się okropnym koszmarem, z którego mama obudziłaby mnie i
powiedziała, że już jest dobrze. Ale nie zrobiła tego, zamiast tego
przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła.
— Tatuś ma teraz nową rodzinę, a Aaron musiał z nim pojechać
— wyszeptała do mojego ucha.
— To znaczy, że tatuś już mnie nie kocha?
— Kocha cię, tylko… tak się czasem dzieje w świecie
dorosłych, że mamusia i tatuś nie mogą więcej ze sobą mieszkać — odpowiedziała
spokojnie, choć czułam, że całe jej ciało spięło się od tej rozmowy.
— Czyli ty już nie kochasz tatusia? — spytałam zdziwiona,
pragnąc zrozumieć sytuację, w której obecnie się znalazłam.
Pamiętałam te niezliczone awantury w domu, kiedy pokoje
wypełniały się krzykami mojej matki oraz gniewnymi odpowiedziami ojca.
Pamiętałam swoje imię, które padało co rusz w ich kłótniach. Czy to ja byłam
powodem rozpadu rodziny?
Mama odsunęła się ode mnie, a na jej twarzy malowały się
szok i gniew.
— A skąd ci to przyszło do głowy, Lexi? — Starała się
panować nad emocjami, choć jej maska spokoju już dawno zaczęła się rozpadać.
— No bo pozwoliłaś, żeby odszedł!
Kobieta odsunęła się ode mnie, zacisnęła pięści i wstała.
Górowała nade mną i w pełni zdawała sobie z tego sprawę. Miała całkowitą
kontrolę nad sytuacją.
— Dosyć tego. Już nigdy nie poruszymy tego tematu. A
teraz marsz do swojego pokoju — poleciła dość ostrym tonem.
Zastygłam przerażona, a moje oczy rozszerzyły się z szoku
i złości; po chwili poczułam, jak łzy
spływają po policzkach. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do swojego pokoju,
jednak przed drzwiami przystanęłam. Nie odwracając się, krzyknęłam do matki:
— Nienawidzę cię!
Trzasnęłam drzwiami i przez całą noc płakałam w poduszkę.
Wtedy tego jeszcze nie wiedziałam, ale płakałam za straconą rodziną,
dzieciństwem i samą sobą. Płakałam za tym wszystkim, co kiedyś tworzyło mnie, a
co teraz zostało rozbite w drobny pył. A kiedy już nie miałam siły płakać,
leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit na przyczepione do niego
fluorescencyjne gwiazdy składające się na moje prywatne konstelacje. Gwiazdy,
które układałam wraz z Aaronem i tatą, śmiejąc się przy tym i bawiąc. Te
gwiazdy były ostatnim dobrym wspomnieniem.
Z matką nigdy więcej nie poruszyłam tamtego tematu.