sobota, 19 marca 2016

15. Rozdział piętnasty

Dzisiaj króciutko, bo już usypiam. 
1. Następny rozdział dopiero po maturach (muszę się pilnować, żeby teraz nic nie bazgrać). 
2. Zakładka "Bohaterowie" została przeniesiona do "Fabuły", ponieważ pomyślałam, że jednak lepiej byłoby, gdyby każdy sam wyobraził sobie wygląd bohaterów. 
3. Również po maturach zostaną wprowadzone drobne zmiany w treści, bo ostatnio znalazłam jeden poważny błąd logiczny, więc muszę to naprawić plus wyłapać literówki itd.
4. Jako że nie będziemy się widzieć aż do ok. 20 maja, życzę wszystkim wesołych świąt wielkanocnych i do zobaczenia za dwa miesiące.
Komentujesz? Dajesz jednorożcowi kopa w dupę na szczęście.
***

Biorę głęboki haust powietrza, niemal krztusząc się od niego, zupełnie jakbym spędziła ostatnią godzinę pod wodą. Sapię głośno, serce wali mi w piersi, a ramię nadal pulsuje potwornym bólem. Ręce trzęsą się jak alkoholiczce na odwyku, gdy ściągam Shade’a z głowy, odrzucając go w kąt łóżka. Nagły napływ rzeczywistego światła sączącego się z latarni przy ulicy powoduje, że cały obraz stanowią jedynie rozmazane cienie pozbawione kontekstu, wirujące w przestrzeni. Mrugam kilkukrotnie, pragnąc pozbyć się mroczków, które po kilkunastu sekundach znikają; sięgam po telefon leżący na szafce nocnej. Wyświetlacz rozjaśnia półmrok panujący w pokoju. Jest kilka minut po północy – znaczy to, że spędziłam w Króliczej Norze ponad dwie godziny.
Wstaję z posłania, kierując się w stronę  drugiego krańca pomieszczenia, jednak nie odkładam telefonu. Potrzebuję powietrza; czuję, że się duszę. Otwieram okno, wychylając się na zewnątrz i biorąc głęboki wdech. Niebieskie firanki w poziome paski falują kołysane delikatnymi podmuchami chłodnego, marcowego wiatru, który przynosi ze sobą zapach rozkwitającej na nowo wiosny. To taki aromat, który na myśl od razu przywołuje delikatne promienie słońca przebijające się przez ciężkie, zimowe chmury nisko zawieszone na niebie. Zapach pierwszych kwiatów wynurzających się spod lodowej pokrywy. Powiew świeżości i nowego życia, za którym tak bardzo tęskni cały ten zmarznięty świat.
Zastanawiam się, co teraz porabia moja matka. Czy jest wciąż trzeźwa a może już trzeźwa, czy jednak nadal trwa w ciągu alkoholowym. To nie tak, że winię ją za cokolwiek. Moja relacja z matką od lat zasługuje na miano „trudnej”, ale to pierwszy raz  gdy czuję się tak źle z powodu podjętej decyzji.
Po odejściu ojca mama bardzo się zmieniła; przestała pisać książki, straciła chęć pracy w szkole, a jedynym, co przynosiło jej ukojenie, był alkohol. Chociaż nigdy mnie nie uderzyła ani nie dała opinii publicznej jakichkolwiek wskazówek odnośnie tego, przez co przechodziła, to czułam, że z każdym dniem traciłam ją bardziej i bardziej. Przestała się śmiać, skończyła się ze mną wygłupiać. Stała się pustą skorupą z maską idealnej, samotnej matki. A ja nie potrafiłam jej pomóc, tylko wciąż przysparzałam kolejnych zmartwień. Tylko że… to nie zmienia faktu, że matka to matka.
Zaciskam dłoń  na telefonie, ale już po chwili piszę jednego krótkiego esemesa, który nie naprawi wszystkiego, wiem, ale chociaż może być pierwszym krokiem.
Do: Mama
„U mnie wszystko w porządku. Przepraszam za swoje zachowanie. Dobrej nocy, mamo”.
Wysyłam wiadomość i spoglądam za okno. Nagle dostrzegam ludzką sylwetkę ukrytą w cieniu za olbrzymim rozłożystym drzewem wiśni zasadzonej w ogrodzie. Wytężam wzrok, starając się rozpoznać intruza. W pewnym momencie osoba robi jeden krok wprzód, zupełnie jakby czekała, aż ją dojrzę, a światło z latarni ulicznej oświetla jej sylwetkę.
— Nico?
***
Jako że nikt z nas nie występuje w komedii romantycznej dla nastolatek, pomysł ze wspinaczką po zarośniętym drzewie odpada w przedbiegach. Najciszej jak potrafię, schodzę do drzwi wejściowych i otwieram je, wychodząc na zewnątrz. Przez bose stopy czuję napływające do ciała fale zimna, które rozchodzą się ku górze, sprawiając, że już po chwili zaczynam się niekontrolowanie trząść.
Nico czeka na mnie pod drzewem. Ma spuszczoną głowę; żadnej kurtki na sobie, jedynie cienką bluzę z kapturem zarzuconym w taki sposób, by zasłaniał twarz. Chłopak zachowuje się zupełnie tak, jakby bał się na mnie spojrzeć.
— Co się dzieje, Nico? — pytam, podchodząc bliżej niego, jednak on robi krok w tył.
— Chciałem sprawdzić, czy z tobą wszystko w porządku — odpowiada chłodno, zupełnie jakby starał się ze wszystkich sił panować nad swoim głosem, by nie zdradzić prawdziwych uczuć.
Nie wiem czemu, ale zalewa mnie fala strachu wbijająca się lodowatymi szponami w skórę. To takie uczucie, które paraliżuje cię na sekundę przed uderzeniem tsunami, kiedy spoglądasz w zbliżającą się ścianę wody i wiesz, że nie masz jak uciec. Ale tu nie ma ściany wody; jedynie ja i Nico — dwie osoby z krwi i kości, podatne na zranienia i łatwe do wykorzystania. Tylko… czemu wydaje mi się to o wiele gorsze niż rozszalały żywioł?
— Nico — zaczynam powoli, spokojnie, jakbym mówiła do przerażonego zwierzęcia — powiedz mi, proszę, o co tutaj chodzi? Nic już nie rozumiem…
— O co tutaj chodzi?! — Jego głos staje się piskliwy, podnosi się o kilka oktaw, zupełnie jakby za chwilę miał się rozpłakać.
Bierze oddech, uspokajając się. Podnosi głowę i wreszcie mogę dojrzeć jego twarz. Z wrażenia aż zasysam powietrze, cofając się o krok.
— O to samo, co zawsze: jak bardzo potrafisz zniszczyć swe człowieczeństwo, by nie dać się zabić… — oświadcza chłodno głosem przypominającym automatyczne rzępolenie maszyny.
W pewnym momencie Nico załamuje się, w jego oczach pojawiają się łzy. Opiera się o drzewo, by nie upaść. Ostrożnie podchodzę do niego i przytrzymuję, a on, o dziwo, pozwala mi na to.
— Chodź. Musimy oczyścić rany.
Pomagam mu utrzymać się na nogach, gdy prowadzę go do drzwi i później po schodach do swojego pokoju. Sadzam chłopaka na łóżku, po czym wracam się na korytarz, kierując się do łazienki. Biorę ręcznik, polewając go wodą, by można było łatwiej przemyć rany. Wracam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi, i zapalam światło, bym mogła dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. W świetle płynącym z żyrandola rany wyglądają jeszcze gorzej, niż przypuszczałam.
Podchodzę do chłopaka, klękając przed nim i spoglądając mu w twarz. Przez ten cały czas nie ruszył się ani o milimetr.
Więc tak wygląda człowiek złamany…
Sięgam po jego dłonie, którymi podpiera głowę, jednocześnie chowając ją przed moim wzrokiem.
— Proszę, daj sobie pomóc. — Jest mi tak przykro, widząc go w takim stanie. To zupełnie jak patrzenie w lustro; ja także zachowywałam się w ten sam sposób: jakby cały świat był moim wrogiem. — Zaufaj mi.
Nico odsuwa dłonie od twarzy i spogląda na mnie, a w jego ciemnych oczach dostrzegam szaleńczą gonitwę różnorodnych emocji: bólu, wściekłości, strachu, wdzięczności, ulgi, zaufania.
Całe prawe oko ma purpurowe i opuchnięte, na policzku widnieją, co prawda płytkie, szramy, jakby ktoś przejechał mu nożami po skórze, a w kąciku ust nadal zalega zastygła krew. Przykładam ręcznik do jego policzka, a chłopak syczy z bólu. Delikatnymi ruchami, starając się nie przysporzyć mu więcej męczarni, oczyszczam skórę, chłodząc ją i zmywając ślady walki.
— Mogłabym zapytać, czy drugi wyszedł z tego gorzej niż ty, ale nie wyglądasz mi na takiego, który mógłby wygrać walkę — mówię szczerze, na co Nico uśmiecha się ponuro, jednak dalej uparcie milczy.
— Więc skoro nie toczyłeś batalii o względy jakiejś dziewoi, ani nie zaliczyłeś barowej bójki o kolejkę, to zostaje mi jedno rozwiązanie — ciągnę dalej, obserwując jego reakcję — to sprawka Alicji.
Na dźwięk tego imienia Nico unosi głowę, a w jego spojrzeniu ponownie pojawia się strach.
— Przepraszam. To, co cię spotkało, było moją winą — szepcze,  a moja ręka momentalnie zastyga przy jego twarzy. — Nie spełniłem jej rozkazów; powinienem ci tylko pokazać książkę i zostawić, byś wpadła w jej sidła, ale nie potrafiłem. Miałem dość spełniania jej poleceń tylko po to, by kryć własną skórę.
— I dlatego cię pobili? Ponieważ pomogłeś mi i rozmawiałeś ze mną? — Kiwa głową. — Przecież to okrutne! I złe — szepczę, zastanawiając się, czy w ogóle istnieje słowo na opisanie tego zachowania. Po chwili je znajduję: —Nieludzkie.
— I o to chodzi Alicji — oświadcza pewnym tonem — zniszczyć wszystkich, popychając ich do nieludzkich zachowań, podczas gdy sama nie brudzi sobie rąk krwią.
— Ale co to ma wspólnego ze mną? Przecież jestem w tej szkole dopiero dzień — pytam, starając się jakoś przełknąć to kłamstwo.
Kłamię w żywe oczy osobie, która może być moim jedynym sprzymierzeńcem tutaj, ale przecież nie mogę mu powiedzieć o tym, co łączy mnie z Aaronem. Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić. Każda decyzja wydaje mi się zła i nieodpowiednia.
Nico kręci głową, jakby mówiąc, że nie zna odpowiedzi na moje pytanie. Wzdycham ciężko, a zmęczenie całym dzisiejszym dniem daje mi się we znaki. Ściskam rękę chłopaka, po czym wstaję z klęczek i, z ręcznikiem w dłoni, kieruję się ku łazience.
Zatrzymuję się przy drzwiach, zastanawiając się nad jedną rzeczą:
— Skąd tyle wiesz o Alicji? — pytam zaciekawiona.
Mija chwila ciszy, nim Nico odpowiada:
— Wiem całkiem sporo o wszystkich oprócz o Alicji. Jej nie zna nikt — rzuca, nie unosząc głowy, tylko wciąż spogląda na swe ręce złączone pomiędzy kolanami.
Coś mi tu nie gra, ale kiwam jedynie głową i znikam w łazience. Wrzucam ręcznik do prania, a z szafki koło umywalki wyciągam kilka plastrów. Przypadkiem spoglądam w lustro, zatrzymując wzrok na swoich oczach.
Jej nie zna nikt — ponownie słyszę głos Nico, a moje oczy rozszerzają się, kiedy nagle dociera do mnie sens tych słów. Wybiegam z łazienki i wpadam do swojego pokoju, jednak on już zdążył opustoszeć. Jedyny ruch powodują firanki kołyszące się na wietrze. Dla upewnienia się w swojej teorii, podwijam lewy rękaw bluzki, ze zdziwieniem przyglądając się cienkiemu, podłużnemu zaczerwienieniu ciągnącemu się przez kilka centymetrów wzdłuż ramienia dokładnie w tym samym miejscu, w którym zadrapał mnie Bandzierchlast.
O co tutaj chodzi? Czy przez grę da się doznać realnej rany? Czy jeśli zginiesz w Króliczej Norze, tutaj także umierasz? A może tylko doznajesz powierzchownych ran, choć ból jest porównywalny z tym z realnego świata?
— Aaronie… w coś ty się wpakował? — szepczę w eter, pragnąc usłyszeć jakąkolwiek odpowiedź, a jej nienadejście ponownie wbija się sztyletem w moje serce.
Zostałam sama z moimi pytaniami, wątpliwościami, niepewnościami. Nie wiem, komu mam ufać, czy w ogóle mogę zaufać komukolwiek, nawet samej sobie. To czysty absurd! Alicja… Z każdą godziną coraz bardziej chciałabym stanąć z nią twarzą w twarz, by zemścić się za ten cały ból, którego jest źródłem i sprawcą, a jednocześnie coraz bardziej boję się jej kolejnego ruchu.
Czuję się taka zmęczona, zupełnie jakbym nie spała od kilkunastu dni. Zamykam okno i gaszę światło, szybko przebierając się w koszulkę do spania. Usiadłszy na łóżku, zagłębiam się w myślach. Pocierając kluczyk zawieszony na szyi, wpatruję się w przestrzeń. Przed oczami staje mi wspomnienie niemal tak dawne, że mogłabym pomyśleć, iż to jakiś sen.

Telewizor cicho grał w salonie, a poświata ekranu co rusz oświetlała albo pozostawiała w cieniu wątłą sylwetkę kobiety usadowionej w fotelu. Kobieta wpatrywała się bezmyślnie w obraz, zupełnie nie rejestrując, co ogląda. Po prostu był to jej sposób, żeby zapomnieć o otaczającym ją świecie. O zdradzie męża, o rozwodzie, o rozdzieleniu z synem oraz o córce spoglądającej na nią zza framugi drzwi. Wszystko przestawało istnieć.
Mama wstała z fotela, kierując się do niewielkiej kuchni, jednak kiedy natknęła się na mnie, zatrzymała się, a na jej twarzy pojawiło się zdziwienie.
— Lexi, co ty tutaj robisz? Powinnaś już dawno spać — powiedziała cicho, kucając przy mnie.
Spojrzałam w górę, wprost w jej ciemnoniebieskie oczy, w których odbijał się obraz małej, zlęknionej dziewczynki ubranej w różową piżamkę w truskawki.
— Mamo, dlaczego tatuś i Aaron już z nami nie mieszkają? — wyjąkałam, pociągając nosem.
Nie potrafiłam tego zrozumieć. Wszystkie ostatnie wydarzenia wydawały mi się okropnym koszmarem, z którego mama obudziłaby mnie i powiedziała, że już jest dobrze. Ale nie zrobiła tego, zamiast tego przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła.
— Tatuś ma teraz nową rodzinę, a Aaron musiał z nim pojechać — wyszeptała do mojego ucha.
— To znaczy, że tatuś już mnie nie kocha?
— Kocha cię, tylko… tak się czasem dzieje w świecie dorosłych, że mamusia i tatuś nie mogą więcej ze sobą mieszkać — odpowiedziała spokojnie, choć czułam, że całe jej ciało spięło się od tej rozmowy.
— Czyli ty już nie kochasz tatusia? — spytałam zdziwiona, pragnąc zrozumieć sytuację, w której obecnie się znalazłam.
Pamiętałam te niezliczone awantury w domu, kiedy pokoje wypełniały się krzykami mojej matki oraz gniewnymi odpowiedziami ojca. Pamiętałam swoje imię, które padało co rusz w ich kłótniach. Czy to ja byłam powodem rozpadu rodziny?
Mama odsunęła się ode mnie, a na jej twarzy malowały się szok i gniew.
— A skąd ci to przyszło do głowy, Lexi? — Starała się panować nad emocjami, choć jej maska spokoju już dawno zaczęła się rozpadać.
— No bo pozwoliłaś, żeby odszedł!
Kobieta odsunęła się ode mnie, zacisnęła pięści i wstała. Górowała nade mną i w pełni zdawała sobie z tego sprawę. Miała całkowitą kontrolę nad sytuacją.
— Dosyć tego. Już nigdy nie poruszymy tego tematu. A teraz marsz do swojego pokoju — poleciła dość ostrym tonem.
Zastygłam przerażona, a moje oczy rozszerzyły się z szoku i złości;  po chwili poczułam, jak łzy spływają po policzkach. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do swojego pokoju, jednak przed drzwiami przystanęłam. Nie odwracając się, krzyknęłam do matki:
— Nienawidzę cię!
Trzasnęłam drzwiami i przez całą noc płakałam w poduszkę. Wtedy tego jeszcze nie wiedziałam, ale płakałam za straconą rodziną, dzieciństwem i samą sobą. Płakałam za tym wszystkim, co kiedyś tworzyło mnie, a co teraz zostało rozbite w drobny pył. A kiedy już nie miałam siły płakać, leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit na przyczepione do niego fluorescencyjne gwiazdy składające się na moje prywatne konstelacje. Gwiazdy, które układałam wraz z Aaronem i tatą, śmiejąc się przy tym i bawiąc. Te gwiazdy były ostatnim dobrym wspomnieniem.
Z matką nigdy więcej nie poruszyłam tamtego tematu.