piątek, 13 maja 2016

16. Rozdział szesnasty

Zmartwychwstanie czas zacząć. Skończyłam część pisemną matur, zostały tylko ustne, tym samym wracam do życia. Yay! Właściwie nie mam pojęcia, co napisać jeszcze. xD Poodwiedzam obserwowane blogi, poczytam, skomentuję. 
Biorę się za pisanie (na razie do szuflady, jak będę miała z dziesięć rozdziałów, to wrzucę na internety) nowego opowiadania w klimatach cyberpunk. :3 
Jeśli są tu czytelnicy Burzy, niech wiedzą, że to też zamierzam dokończyć (ale z bardzo zmienioną formą; Burza staje się fanfiction 5SOS z Lukiem w roli głównej).
16-ego maja świętujemy drugie urodziny „Are you Alice?”. :3 Mam nadzieję, że na trzecie (lub czwarte, zależy, jak mnie studia zniszczą) urodziny Alicja już będzie dostępna w papierowej formie. :D
Od tego rozdziału kolejne pojawiają się co 2-3 tygodnie. Za opóźnienia możecie linczować. ;)
Buziaki. :*
P.S. Rozdział nie przeszedł jeszcze korekty, więc jak znajdziecie błędy, proszę, wskażcie mi je. :)

***
Zimne powietrze wdziera się pod kołdrę, budząc mnie ze snu pozbawionego snów. Tej nocy, po raz pierwszy od niemal miesiąca, nie nawiedziły mnie koszmary. Jedynie zwykła czarna nicość będąca bardziej odprężającą od marzeń sennych. Właściwie mam wrażenie, że wyobraźnia to jedyne miejsce, w którym jestem bezpieczna. Cały świat stanął do góry nogami i z każdą minutą zapada się w coraz głębiej w otchłań niczym Titanic po uderzeniu w górę lodową.
Postawienie nogi na wychłodzonej podłodze kosztuje mnie sporo samodyscypliny i upartości. Naprawdę wolałabym wrócić do ciepłego łóżka, niż pokonać te dziesięć metrów dzielące mnie od otwartego okna, jednak muszę się ruszyć. W końcu szkoła sama nie przyjdzie, by mnie wykończyć.
Od mojego przyjazdu minęły dopiero trzy dni, które, szczerze mówiąc, najchętniej wymazałabym z pamięci. Jednak świat skutecznie pozbawia mnie tej możliwości. Prawdopodobnie wpadam już w paranoję, ponieważ Alicja jest ostatnią rzeczą, o której myślę przed snem i pierwszą po przebudzeniu. Czyste szaleństwo.
Przeciągając się, podchodzę do okna i zamykam je, na chwilę skupiając wzrok na drzewie wiśni. Szukam śladów obecności Nico, jednak niczego nie znajduję. Czyżby nocna rozmowa z chłopakiem była tylko wytworem mojej wyobraźni? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, ale coś nie daje mi spokoju. Coś ważniejszego, niż to, czy tracę rozum. W końcu… pamiętam, że zamykałam wczoraj okno, więc dlaczego teraz stało otworem?
Lexi, zaczynasz wariować, napominam się w myślach. Strata zimnej krwi może pozbawić mnie jedynej przewagi w walce z Alicją, więc muszę się uspokoić. Nie jest to proste, ale ostatecznie trzynaście głębokich wdechów działa kojąco.
Odwracam się z myślą, że dzisiaj będzie dobrze. W końcu Alicja nie może codziennie atakować, prawda? I wtedy dostrzegam fioletową kopertę leżącą na biurku, a mój dobry humor pryska jak bańka mydlana. Podchodzę do niej i podnoszę ją do góry, a coś w środku stukoce. Czyżby Alicja miała dosyć zabawy w chowanego i postanowiła mi podesłać bombę? Nie dowiem się, dopóki nie sprawdzę, więc rozrywam kopertę i wysypuję jej zawartość, a dwa metalowe kółeczka wraz z krótką notatką lądują na mojej dłoni.
Sapię z wrażenia. Spodziewałam się czegoś, no nie wiem, bardziej brutalnego, krwawego, co sprawi, że będę się chciała poddać. Zamiast tego dostałam… parę kolczyków w kształcie głowy wilka, który w paszczy trzyma nóż.
— Bardzo zabawne, Alicjo. — Przewracam oczami, głęboko wzdychając, gdy podnoszę karteczkę i czytam wiadomość na jej drugiej stronie.
„Twój STAŁY ekwipunek. Wiesz, z czym kojarzy mi się Kapturek? Z wilkiem.
Buziaczki, Fałszywa Alicja”.
Nie mam innego wyjścia; muszę założyć te kolczyki, inaczej skończy się moja rozgrywka. Wątpię, by Alicja dała mi drugą szansę na poprawę…

Śniadanie mija w dziwnej atmosferze. Pomijając obiad, z którego zostałam odesłana do pokoju, to pierwszy posiłek, który jemy wspólnie: ja, ojciec, Melissa i Joyce. Nie wiem czemu, ale czuję się tak… normalnie. Jeśli żyłabym w innej rzeczywistości, tak mogłyby wyglądać wszystkie poranki. Szczęśliwa rodzina — coś, o czym marzyłam od rozwodu rodziców.
Jestem tak oczarowana tym obrazem, że niemal zapominam, że nie należę do tego świata. Że jestem tylko przybłędą; kundlem, którego ktoś przygarnął z litości. Ta nagła świadomość sprowadza mnie na ziemię.
— Dziękuję za śniadanie — mówię powoli, wstając od stołu i zabierając brudny talerz do kuchni.
— Lexi, mogę cię dzisiaj odwieźć — oferuje ojciec dreptający krok w krok za mną.
Staje w drzwiach, pozbawiając mnie możliwości ucieczki.
— Jeśli ci to nie przeszkadza — rzucam niepewnie, sama nie wiedząc, czego się spodziewać. Ostatni raz, gdy odwiózł mnie do szkoły, był w drugiej klasie.
Ojciec posyła mi szybki uśmiech, po czym znika ponownie w salonie, żeby pocałować żonę i córkę na do widzenia. Joyce wodzi za nami wzrokiem, a jej poprawa zdrowia sprawia, że jest mi jakoś cieplej na duszy. Niezależnie od tego, jak bardzo byłam zła na ojca, matkę i przede wszystkim na Melissę, zawsze uważałam, że Joyce nie powinna tak bardzo cierpieć. Drugie dziecko — Sebastien — miało być ich szansą na wyleczenie małej. Wystarczyłoby pobrać odpowiednią ilość komórek macierzystych i wszczepić dziewczynce, co poskutkowałoby (najprawdopodobniej) spowolnieniem albo nawet cofnięciem objawów stwardnienia rozsianego. Tymczasem musieliśmy czekać na kolejne załamanie stanu jej zdrowia, o którym zdawaliśmy sobie sprawę, że nastąpi prędzej czy później.
— Miłego dnia, tatusiu! Baw się dobrze, Lexi! — woła Joy, machając do nas. Posyłam jej uśmiech, po czym znikam w przedpokoju, ubieram buty oraz kurtkę, a następnie wychodzę na zimne powietrze. Biorę oddech, rozkoszując się szczypiącym chłodem, który przepływa mi przez gardło. Dzisiaj jest rzeczywiście mroźno; idealna pogoda na oddychanie. Po spędzeniu ośmiu godzin zamkniętej w szkolnej piwnicy, lekki przymrozek nie robi na mnie większego wrażenia, a wręcz poprawia mi samopoczucie. Chłód pozwala na odcięcie się od sfery psychicznej, sprowadzając ból do ciała. Działa to na mnie jak alkohol – upajam się z każdym wdechem. Shot od Matki Natury na koszt firmy.  
Ojciec odpala silnik stojącego na podjeździe samochodu, spoglądając na mnie wyczekująco. Pełna obaw co przyniesie mi dzisiejszy dzień, wsiadam do auta, zamykając za sobą drzwi. Chciałabym jeszcze chwilę postać na zewnątrz. Odseparować się od myśli i obaw. Zamarznąć wewnętrznie.
Gorące powietrze z nawiewu bucha prosto w twarz, kojarząc się mi z oddechem diabła. W ciszy wyjeżdżamy spod domu, skierowawszy się w stronę szkoły.

Od pięciu minut udaję, że nie dostrzegam nieudanych prób nawiązania kontaktu przez ojca. Mam nadzieję, że wreszcie da sobie spokój, ponieważ skora jestem wysiąść i przejść te dziesięć kilometrów na pieszo.
— Lexi — zaczyna wreszcie, przerywając panującą ciszę — może zechciałabyś wpaść do mnie do pracy?
— Nie wiem. Zobaczę — odpowiadam wymijająco. Nie chcę niczego obiecywać. Nie chcę być jak on: dawać słowo i później je łamać
— Pracuję teraz nad udoskonaleniem nowej wersji Shade’a. Widziałem w twoim pokoju AS’a Aarona, więc pomyślałem, że cię to zainteresuje. Może pójdziesz w moje ślady i staniesz się naukowcem?
Nie odzywam się, ponieważ nie wiem, co mam powiedzieć, jednak mój ojciec uznaje to za zgodę na dalszy monolog. Tak, monolog. Zapomniałam już, jak wygląda dialog z rodzicem.
— Pracujemy obecnie nad ulepszeniem odczuć sensorycznych i motorycznych w grach. Żeby móc zapewnić jeszcze głębsze doznania. I jesteśmy na dobrej drodze, tylko… Tylko powstał pewien mały problem w laboratorium, ponieważ okazało się, że u szczurów, na których testujemy nowe prototypy, maksymalne ustawienie wartości wrażliwości sensorycznej AS’a zaburza równowagę neuroprzekaźnikową, powodując olbrzymi napływ adrenaliny do krwi. Zwiększa to przepływ jonów wapnia w komórkach serca, skutkując wzmocnieniem skurczów mięśnia sercowego. Jeśli poziom adrenaliny, i tym samym wapnia, szybko nie spadnie, następuje migotanie komór. Serce zatrzymuje się, a mózg nie otrzymuje tlenu. Bez szybkiej resuscytacji, następuje śmierć osobnika.
— Krótko mówiąc, przestraszyliście swoje szczury na śmierć — podsumowuję bez mrugnięcia. Może i jestem osobą wrażliwą, ale wiem, jakie są realia świata.
Albo wygrasz i przeżyjesz, albo przegrasz i zginiesz.
— Tak — potwierdza mężczyzna, rzucając mi szybkie spojrzenie, w którym dostrzegam szacunek, że zrozumiałam cały proces i dodatkowo dałam natychmiastowo uogólnienie tej reakcji.
Kiwam jedynie głową, ponownie odwracając się do szyby, a ojciec daje mi spokój. Po chwili podjeżdżamy pod teren szkoły.
— Nie zatrzymuj się koło wejścia — proszę, ponieważ wolę chuchać na zimne. Jeśli ktoś zobaczyłby mnie z Benedictem Eliotem, cały plan mógłby zakończyć się fiaskiem.
 Ojciec zatrzymuje się przy krawężniku jakieś pięćdziesiąt metrów od wejścia na posesję, unosząc brew w wyrazie niezrozumienia. Kiedy nie zaczynam się tłumaczyć, przykłada dłoń do twarzy i zaciska dwa palce u nasady nosa.
— Lexi, naprawdę chciałbym więcej z tobą rozmawiać — mówi bez ogródek, a ja zamieram.  — Nie chcę cię stracić, tak jak straciłem Aarona.
Przełykam ślinę, chwilę później wysiadam z samochodu. Tak po prostu. Zanim jednak zamknę drzwi, pochylam się i spokojnie mówię:
— Mnie straciłeś dziewięć lat temu. Nie wybaczyłam ci tego, więc teraz nie staraj się odgrywać dobrego tatusia.
Twarz mojego ojca momentalnie się zmienia. Oczy rozszerzają się w niedowierzaniu, po czym pojawia się w nich poczucie winy. Chwilę później odwraca wzrok, nie mogąc na mnie dłużej patrzeć.
Zamykam drzwi, odwracam się na pięcie i odchodzę.
Nie płacz! Jeśli okażesz swoją słabość, zjedzą cię żywcem.
Podnoszę głowę wysoko, pociągam nosem i pokonuję odległość dzielącą mnie a wejście. Wbiegam po schodkach, by po chwili zniknąć wewnątrz budynku. Kieruję się od razu do szafek. Nie mam zamiaru odwiedzać dzisiaj Samorządu, choć pewnie będę musiała. Jednak chcę odłożyć to w czasie najdalej, jak mogę.
Dlaczego zawszę biorę się za ratowanie innych, skoro sama tonę?

Koło niebieskich szafek ustawionych pod ścianą korytarza zebrał się sporych rozmiarów tłum. Wolałabym na spokojnie poczekać, aż wszyscy sobie pójdą, jednak muszę pośpieszyć się na zajęcia, albo raczej chcę jak najszybciej zniknąć, by nie spotkać Samorządu. Tym samym po chwili przeciskam się pomiędzy ludźmi, lawiruję między ich ramionami, unikając kontaktu fizycznego, jak tylko się da.
Wreszcie dopadam mojej szafki i otwieram ją, ciesząc się odrobiną przestrzeni. Nie mam tu za wiele, jedynie parę książek i zeszyty. Żadnych zdjęć, lusterek ani innych zbędnych ozdób. Tak jak większość osób stara się, by ich szafka stała się bardziej osobista, tak ja robię wszystko, by była bezosobowa. I tak nie mogłabym pozwolić sobie na żadne zdjęcia, więc nie widzę sensu w upiększaniu jej. W końcu to tylko mebel.
Tym samym nie pasuje mi jedna rzecz, która na pewno nie należy do mnie. Kolejna fioletowa koperta zaadresowana do Czarnego Kapturka. Staję przodem do szafki, zasłaniając ciałem jej wnętrze przed ciekawskimi spojrzeniami uczniów. Rozrywam kopertę, podnosząc oczy ku górze. Nie chcę tego czytać! Pragnęłam jednego dnia bez Alicji, a zamiast tego dostaję zmasowany atak jej listów. Świat nie jest sprawiedliwy.
„Mam nadzieję, że dobrze ci się spało, Kapturku. Gratuluję wykonania swojej pierwszej misji. Przypuszczam, że masz ochotę na spacer po lekcjach. Na szczęście wesołe miasteczko jest niedaleko. Uwielbiam Diabelski Młyn — stamtąd mogę wszystko obserwować. Najpiękniej jest o zachodzie słońca. Dokładnie o zachodzie słońca. Pamiętaj, obserwacja jest kluczem.
Buziaki, Fałszywa Alicja”.