Witam wszystkich po długiej przerwie. Tym razem parę słów ode mnie
znajduje się na górze, bo tak jakoś mi wygodniej... Rozpoczynając moją
comiesięczną tyradę, dziękuję wszystkim za chwilę poświęconą Are you Alice?
oraz mam nadzieję, że poniższy rozdział 3 wam się spodoba i wyrazicie swoją
opinię w komentarzach, które już na szczęście działają. Z góry przepraszam za
wszelkie błędy językowe, interpunkcyjne i literówki. Starałam się robić ich jak
najmniej, ale jestem tylko człowiekiem, a ten rozdział nie trafił jeszcze do
korekty (co mam nadzieję, stanie się niebawem...).
Hm, co jeszcze? Aha! Strona "Bohaterowie" jest już
gotowa i znajduje się gdzieś tam po waszej lewej stronie. Znalazły się tam
postacie, które się jeszcze nie pojawiły, ale w przyszłym 4 rozdziale powinny
się w większości pojawić. I prawdopodobnie to nie wszystkie postacie, które się
pojawią w całej historyjce, ale co do tamtych osobistości nie jestem jeszcze
pewna.
I to w większości byłoby na tyle. Jakbyście mieli jakieś pytania
lub coś innego, to piszcie na moje GG 50595566 lub na maila colorfull.girl@o2.pl
Pozdrawiam i serdecznie zapraszam do czytania i komentowania,
CreativeViolet
***
Kobieta spogląda na mnie z wymuszonym, oficjalnym uśmiechem,
nieznacznie mrużąc oczy. Zmarszczki wokół jej ust układają się faliście,
sprawiając wrażenie, że nigdy nie uśmiecha się szczerze. Zimne, brązowe oczy
przewiercają mnie na wylot, jakby szukały jakichkolwiek oznak przyszłych,
możliwych kłopotów. Poruszam się na niewygodnym krześle przed jej biurkiem, a
ciszę wypełniającą pokój przerywa skrzypienie drewna.
Dyrektorka Nadine Vermonth, jak głosi błyszcząca złociście tabliczka
na jej biurku, zakłada nogę na nogę i przebiera palcami, po czym łaskawie
odwraca ode mnie wzrok, przyglądając się leżącej na blacie kartotece. Mojej
kartotece, gwoli ścisłości. Kilka kartek spiętych spinaczem, włożonych w
niebieską teczkę. To aż zadziwiające, jak takie małe coś może zadecydować o całym
twoim przyszłym życiu…
Nerwowo skubię ciemnogranatowy lakier pokrywający moje paznokcie i
oczekuję na wyrok, przyglądając się napiętej skórze twarzy od zbyt ciasnego
koka na głowie kobiety. Pomiędzy ciemnobrązowymi, niemal czarnymi pasmami
włosów zauważam pierwsze oznaki siwienia zaczynające się przy skroniach.
— Myślę, że nie będzie żadnych problemów z pani przyjęciem, panno
Foley — mruczy chłodno dyrektorka po pewnym czasie, a ja oddycham z ulgą.
Kobiecina ponownie przenosi na mnie spojrzenie i zdejmuje okulary, odkładając
je na blat. — Jednak nie jestem pewna co do jednej rzeczy… Mianowicie większość
naszych uczniów z góry opłaca cały rok nauki, jednak pani opłaciła jedynie
obecny trymestr…
— To nie będzie stanowiło problemu — przerywam jej pośpiesznie, na co
podnosi do góry jedną brew w wyrazie zaskoczenia. Nieznacznie krzywię się na
ten gest, ponieważ nienawidzę, jak ludzie tak robią. — Następna transakcja
pieniężna nastąpi, jeśli zostanę w tej placówce dłużej niż trzy miesiące, w co
wątpię.
— No cóż… — widać, że nie przywykła do słyszenia takich słów z ust
ucznia, ale stara się nie dać tego po sobie poznać — w takim wypadku pozostaje
mi jedynie powitać panią w naszej szkole — odpowiada oficjalnie, wstając zza
biurka, więc ja również podnoszę się z niewygodnego krzesła. Wreszcie!
Dyrektorka podaje mi rękę, którą ściskam delikatnie. Rękaw jej
ciemnogranatowej, szytej na miarę marynarki podwija się delikatnie do góry i
przypadkiem zauważam na wewnętrznej stronie nadgarstka niewielkie znamię w
kształcie gwiazdy.
Kobieta odprowadza mnie do drzwi, otwierając je na oścież, a moje
serce ponownie przyśpiesza. Przez korytarz przewijają się dziesiątki osób.
Dziesiątki par oczu spoglądają w naszą stronę, oceniając moją osobę. Tylko
spokojnie, nakazuję sobie w myślach, przełykając gulę strachu zbierającą się w
gardle.
— Mam nadzieję, że spędzi pani ten czas w miłym towarzystwie. — Słyszę
jeszcze za plecami, po czym drzwi zamykają się za mną z trzaskiem.
— Na pewno — mruczę pod nosem, wtapiając się w przetaczający się po
korytarzu tłum.
Wyciągam z kieszeni portfel i spoglądam na kawałek kartki z moim nowym
rozkładem zajęć włożonym koło zdjęcia z ostatnich wakacji. W duchu uśmiecham
się na znak zwycięstwa. Dostałam dokładnie taki sam plan, jaki miał mój brat.
Najbliższe trzy miesiące spędzę otoczona ludźmi, z którymi Aaron przebywał na
co dzień przez ponad dwa lata. Zawsze to jakiś punkt zaczepienia, myślę,
spoglądając na kartkę. Sala 313, „Podstawy filozofii i psychologii”, profesor
Dagon C. Quver. Niezły początek…
Podnoszę wzrok, wypatrując numerku sali ponad głowami uczniów. Nagle
czuję, jak ktoś trąca moje ramię, a portfel momentalnie wylatuje mi z dłoni.
Schylam się po niego, jednak czyjaś noga kopie go pod szafki. Rzucam wściekłe
spojrzenie nieznajomej dziewczynie, po czym przepycham się w tamtą stronę.
Sięgam po swoją własność, ale w tym samym momencie jakaś męska ręka pojawia się
w polu widzenia, zabierając go.
Moje serce zatrzymuje się, kiedy myślę, że wszystko może się rozwalić
przez coś takiego jak zdjęcie moje i Aarona. Powoli przesuwam wzrokiem do góry,
zapamiętując oraz analizując każdy szczegół. Ciemnobrązowe trampki, ciemne
jeansy. Czarny podkoszulek opinający umięśnione ramiona oraz narzucona na nie
sportowa kurtka z nazwą szkolnej drużyny.
No pięknie, pewnie rozgrywający…
Spoglądam wyżej, wprost na jego twarz oraz szeroki, bialutki uśmiech
jak u jakiejś hollywoodzkiej gwiazdki. Blond kosmyki opadają na czoło oraz na
ciepłe, miodowe oczy przypatrujące się mi z iskierkami rozbawienia. Dopiero po
chwili orientuję się, że chłopak wyciąga w moją stronę dłoń z portfelem.
— Dzięki — mruczę powoli, odbierając swoją własność.
— Nie ma sprawy — odpowiada i uśmiecha się jeszcze szerzej. Ma
melodyjny głos, który zapewne działa na większość tutejszych „kociaków” jak
kocimiętka. — Nie widziałem cię tu wcześniej. Jestem Seth, a ty…?
— Niezainteresowana — mówię chłodno, podnosząc się, by jak najszybciej
odejść. Za plecami słyszę jego śmiech, jednak blondyn nie goni mnie, ani nie
krzyczy za mną. I całe szczęście.
Po chwili widzę drzwi z poszukiwanym numerem. Biorę głęboki wdech i
wchodzę do środka. W sali siedzi już kilkanaście osób, jednak tylko nieliczni
spoglądają na mnie, a na ich twarzach widzę ślady, nikłego, co prawda, ale
jednak, zainteresowania. Wypatruję najbardziej nic niemówiącego miejsca, czyli
siódmą ławkę w środkowym rzędzie, po czym spokojnie podchodzę do niej, nie
spoglądając na nikogo dłużej niż przez sekundę. Wyjmuję z torby notatnik i
pióro, przy okazji przejeżdżając palcami po zamalowanym materiale. Otwieram
zeszyt na pierwszej stronie, ignorując resztę otaczającego mnie świata. Po paru
minutach na kartce pojawiają się trzy pytania: 1) czym jest Królicza Nora?; 2)
kim jest Alicja?; i 3) jakiej zbrodni dopuścił się Aaron?.
— No, to musi być przeznaczenie. — Słyszę wesoły, melodyjny głos,
który wyrywa mnie z zamyślenia.
Szybko zamykam zeszyt, podnosząc głowę do góry, a napotkawszy na zadziorne
spojrzenie miodowych oczu, w duchu przeklinam własne szczęście.
— Raczej okrutny żart wszechświata — mruczę pod nosem, ale na tyle
głośno, by blondyn mnie usłyszał. Mam nadzieję, że zrozumie aluzję i pójdzie
sobie.
Niestety, chłopak wydaje się tym w ogóle nieporuszony, zamiast tego
odsuwa krzesło przede mną. Usiadawszy na nim okrakiem, opiera ramiona na mojej
ławce, lustrując mnie spojrzeniem miodowych oczu.
— Celna riposta, panno Niezainteresowana. — Rozciąga wargi w uśmiechu,
ukazującym jego idealne ząbki. — Już dawno nie było tu żadnej dziewczyny, co
miałaby pazurki i potrafiłaby ich użyć.
— Za to ja już dawno nie widziałam tak marnego sposobu na podryw —
odwarkuję pośpiesznie, nim zdążę się zastanowić.
Cholera, właśnie dałam się wciągnąć w tę jego głupią gierkę, myślę,
karcąc się za własną impulsywność oraz lekkomyślność.
Blondyn parska niekontrolowanym śmiechem, a następnie kręci głową.
— Serio, aż tak źle mi poszło? — pyta się, a ja posyłam mu zirytowane
spojrzenie spode łba. — Nie dość, że piękna i pełna gracji, to jeszcze inteligentna
a także spostrzegawcza. Naprawdę, coraz bardziej mnie intrygujesz…
Tym razem to ja parskam niewesołym śmiechem, starając się go
zignorować.
— Przynajmniej zdradź mi swoje imię — prosi, starając się pochwycić
moje spojrzenie.
Wzdycham ciężko, marszcząc brwi, by wyglądać na groźniejszą niż w
rzeczywistości jestem.
— Słuchaj, um… — przebiegam w myślach nasze poranne spotkanie,
starając się przypomnieć sobie jego imię — …Seth. Naprawdę nie chcę być
niegrzeczna, ale powoli robi się to dla mnie niekomfortowe — odpowiadam, a w
tym momencie odzywa się dzwonek rozpoczynający lekcję.
— Lubię, jak dziewczyna jest niegrzeczna — mruczy, podnosząc się z
krzesła, ale nadal nie puszcza blatu mojej ławki. — Przynajmniej pierwszą
literę.
— Seth…
— Jedną literkę! — błaga, składając dłonie jak do modlitwy. — Nie każ
mi klękać.
— Dobra! — Zgadzam się tylko i wyłącznie po to, by sobie już poszedł.
— „L”.
— Wielkie dzięki — odpowiada, a później, z uśmieszkiem zwycięstwa na
ustach, siada w ławce po mojej lewej stronie. — Witam sąsiadkę.
Rzucam mu wściekłe spojrzenie, ostentacyjnie odwracając od niego głowę
dokładnie w chwili, kiedy drzwi do sali trzaskają, podrywając mnie nerwowo do
góry.
— Dzień dobry wszystkim — mówi wesoło nauczyciel, podchodząc do
swojego biurka, po czym robi coś, co mnie szokuje.
Zatrzymuje nogę w powietrzu, stawia krok w tył, potem drugi i kolejny,
aż staje przed pierwszą ławką w środkowym rzędzie, obracając się na piętach.
Dopiero teraz przyglądam się mężczyźnie dokładniej, starając się powstrzymać
wypełzający na usta uśmiech. Pan profesor Quver wygląda jak Buszmen w
połączeniu z gwiazdą rocka z lat osiemdziesiątych: ciemnobrązowe włosy związane
z tyłu głowy oraz olbrzymia, krzaczasta broda splątana w warkoczyk, a do tego
skórzana kurtka, dresowe spodenki za kolano i klapki. Żółte japonki…
— A szczególnie witam nową buźkę siedzącą w siódmej ławeczce. Jestem
profesor Quver, ale możesz mi mówić po prostu Dagon, nie obrażę się.
Czuję, jak zdradliwa czerwień wykwita na moich policzkach.
— Dzień dobry, panie profesorze — mruczę cicho, jednak nauczyciel nie
przejmuje się tym zbytnio, zamiast tego przekrzywia głowę jak pies, spoglądając
na mnie jasnymi oczami wyzierającymi spod brwi równie krzaczastych jak jego
broda.
— Dobre miejsce — mówi jakby do siebie, po czym ponownie odwraca się
do tablicy i zapisuje coś na niej szybkimi pociągnięciami kredy.
— Całe życie kształcimy siebie, kreujemy „ja”, które pokazujemy innym
oraz „ja” znane tylko nam. W erze dzisiejszej cyfryzacji, gdy za każdym razem
na kolejnych portalach społecznościowych czy stronach internetowych tworzymy
nowy obraz naszego „ja”, bardzo łatwo się zagubić — mówi Dagon, odwracając się
przodem do uczniów, by ukazać temat lekcji zapisany na tablicy. Pochyłym,
nierównym pismem zostały nabazgrane dwa słowa: Kim jestem?
— Amerykanie szczycą się indywidualnością oraz niezależnością. Każdy z
nas jest inny; ma inny kolor skóry, oczu, włosów; obraca się w osobnych
subkulturach; lubi i nienawidzi odmiennych rzeczy. A co byłoby, gdyby każdy z
nas był taki sam? — kontynuuje nauczyciel, a w jego sposobie bycia zauważam
uwielbienie do tego, co teraz robi.
Mężczyzna siada na biurku, wesoło machając nogą, i spogląda na nas, a
z jego oczu bije gorąca pasja.
— Może Johnny znalazłby w końcu dziewczynę — odzywa się jakiś chłopak
z tyłu, na co klasa wybucha śmiechem, a żartowniś dostaje strzała od siedzącego
obok wysokiego i muskularnego szatyna.
— Celna uwaga, chłopczyku — odpowiada mężczyzna, uśmiechając się
krzywo. — Ale pomyśl teraz, jakby to było, gdybyś ty się umawiał z takim
Johnnym, wszyscy twoi znajomi, właściwie wszyscy ludzie — akcentuje słowo: ludzie, jakby przypominał
żartownisiom, że w tej sprawie ameby głosu nie mają — wyglądaliby oraz
zachowywaliby się dokładnie tak jak Johnny, a ty, wstając codziennie z łóżka, spoglądając
w lustro, wyglądałbyś identycznie co Johnny.
— Chyba bym za zawał zszedł, jakbym się rano obudził i spojrzał w tę
zakazaną gębę — rzuca chłopak, wzdrygając się.
— Moglibyśmy zatracić poczucie czasu, istnienia nas samych, jako
odrębnych bytów — wtrąca siedząca z przodu dziewczyna, a profesor kiwa
aprobująco głową.
— Ciągłość osobowa — mruczę pod nosem, ale Dagon wychwytuje to, po
czym rozciąga wargi w szerokim uśmiechu ukazującym pożółkłe od tytoniu zęby.
— Dokładnie. Ciągłość osobowa to, mówiąc prościej i łatwiej do
zapamiętania dla dzieciaczków, warunki, dzięki którym osoba zachowuje poczucie
jedności oraz ciągłości w czasie. Ciągłość osobowa w psychologii jest istotnym
elementem tożsamości…
Nagle na mojej ławce ląduje kawałek pośpiesznie wyrwanej karteczki z
zeszytu. Zirytowana zgniatam go w kulkę, nawet nie zaglądając do środka, i
skupiam się na zapisaniu przynajmniej tematu dzisiejszych zajęć.
— Psyt. — Słyszę z lewej strony, po czym kolejna karteczka ląduje na
blacie.
Powoli wypuszczam powietrze przez usta, by nie poddać się zwolna
narastającej wściekłości. Rozwijam papier, spoglądając na chyba najgorszą
możliwą propozycję mojego imienia na świecie: „Lindsay”. Zgniatam papier w
kulkę, skupiając się na nauczycielu objaśniającym problem edytowania
tożsamości. Dagon stoi bokiem do klasy, rysując na tablicy jakąś tabelkę, ale
bladego pojęcia nie mam, po co.
Kolejna kartka pojawia się na moim blacie.
„Lucy”.
Prycham cicho pod nosem, nawet nie spoglądając na tego podrywacza.
„Leah”.
„Lily”.
„Lidia”.
„Lori”.
„Louella”.
— Zacna dziewojo z siódmej ławki — woła ktoś, a ja momentalnie podnoszę
głowę do góry, natrafiając na karcące spojrzenie Dagona. — Czy mogłabyś nam
wyjaśnić, dlaczego tak naprawdę każdy z nas ma tylko jedną tożsamość osobową,
ale niezliczone ilości tożsamości społecznych?
— Bo każdy z nas nosi maski — odpowiadam bez zastanowienia i
momentalnie przerywam, jednak po chwili kontynuuję podjęty temat. — Możemy
jednego człowieka znać rok, pięć lat, dziesięć czy całe nasze życie, ale nigdy
do końca go tak naprawdę nie poznamy, ponieważ jedyne, co widzimy to maskę
stworzoną dla społeczeństwa. Nie znamy jego myśli, odczuć, celów, zamiarów ani
obaw. Nie potrafimy mu w żaden sposób pomóc, dopóki sam nam o tym nie powie lub
dopóki nie będzie za późno… Jedyne, co możemy zrobić, to pozostawać biernymi
obserwatorami...
Dagon w zamyśleniu kiwa potakująco głową, jednak nic nie mówi,
zupełnie jak reszta klasy. Rozglądam się po bokach, dostrzegając, że spojrzenia
wszystkich uczniów są wlepione we mnie jak w obraz w galerii sztuki. Mam ochotę
skurczyć się, a najlepiej zapaść pod ziemię od tych spojrzeń, ale skoro nie
mogę tego zrobić z przyczyn czysto praktycznych, to spuszczam głowę w dół,
pozwalając, by włosy zasłoniły mi twarz niczym czarna kurtyna.
— Maski… — mruczy pod nosem profesor, przerywając panującą w
pomieszczeniu ciszę.
Nagle metalicznym brzęczeniem odzywa się szkolny dzwonek kończący
lekcję, a ja momentalnie zrywam się z miejsca i, niemal biegnąc, wypadam za
drzwi. Robię zaledwie trzy kroki, gdy czuję, jak ktoś łapie mnie za lewe ramię,
próbując zatrzymać. Jestem zbyt roztrzęsiona, by myśleć; działam instynktownie.
Obracam się w stronę napastnika, prawą dłonią policzkując go, a po korytarzu
rozlega się donośny trzask. Dopiero po tym przyglądam się stojącemu przede mną
osobnikowi, przeklinając się w myślach.
Na jego policzku wykwita czerwony odcisk mojej dłoni, a złociste włosy
opadają bezwładnie na czoło. Uczniowie zatrzymują się zszokowani na korytarzu i
pokazują nas palcami, szepcząc między sobą zwodnicze słowa. Całe moje ciało
tężeje od ich spojrzeć, a umysł szaleje od usłyszanych właśnie teorii
spiskowych oraz kłamstw. Nie mogę tego dłużej wytrzymać…
— Wybacz — rzucam do Setha, uciekając w stronę, gdzie, jak mniemam,
znajduje się wyjście ze szkoły.
Ludzie schodzą mi z drogi, gdy przeciskam się, lawirując między nimi.
Nadal w mojej głowie rozbrzmiewają ich szepty, przywołując niegdyś pogrzebane
wspomnienia. Oddech przyśpiesza, obraz zaczyna kołysać się na boki oraz
rozmazywać, panika coraz bardziej ogarnia moje ciało. Wiem, że jeszcze chwila i
znowu będę miała atak, a ta wiedza sprawia, iż coraz bardziej panikuję. Gdzieś
na obrzeżasz świadomości rejestruję sygnał dzwonka, ale ta informacja jest dla
mnie całkowicie obojętna. Zupełnie, jakby otaczający mnie świat przestał być
moją rzeczywistością, a jedynie sceną, którą obserwuję gdzieś z boku.
Po mojej lewej stronie dostrzegam drzwi do damskiej łazienki. Wpadam
przez nie jak huragan, nawet nie przejmując się tym, że moja torba spadła mi z
ramienia i wylądowała na ziemi. Jedyne, co się w tej chwili liczy to opanowanie
oddechu. Zamykam się w kabinie, siadam na desce toaletowej, opierając czoło o
chłodną ścianę. Liczę w myślach od stu do zera, starając się skłonić płuca do
współpracy, a także wyciszyć myśli. Dawniej zadzwoniłabym do Aarona, by
usłyszeć jego uspokajająco kojący głos, by usłyszeć zapewnienia, że nic się nie
stało, że wszystko będzie dobrze… A teraz? Teraz muszę sama sobie z tym
poradzić. Muszę to przetrwać; stać się silniejsza, jeśli chcę znaleźć osobę
odpowiedzialną za próbę samobójczą brata.
Słyszę, jak drzwi do łazienki otwierają się, a do środka wchodzi jakaś
dziewczyna. Słyszę jej kroki rozbrzmiewające na podłodze, szum spływającej
wody, kiedy odkręca kran. Zapewne zastanawia się, czyja torba leży na ziemi,
porzucona, zapomniana jak niepotrzebna zabawka. Oddycham głęboko, wciągając
powietrze przez nos i powoli wypuszczając je przez usta, zupełnie tak, jak
nauczył mnie brat. Po chwili woda przestaje lecieć, chwilę później rozlega się
trzask zamykanych drzwi. Siedzę jeszcze chwilę w kabinie, po czym wstaję,
otwierając drzwi…
W moim żołądku wszystko się przewraca, a dłonie zaczynają
niekontrolowanie drżeć, kiedy wpatruję się w olbrzymi napis nabazgrany
fioletową szminką na lustrze:
„Królik
szeptał do siebie: O rety, o rety,
na pewno się spóźnię...”
OMG!!!!!!
OdpowiedzUsuńŚwietne!!
Zakończenie zarąbiste!!!
Życzę dużo weny i czekam na nexta<3
Dzięki wielkie. Miałam nadzieję, że rozdział się spodoba i że zakończenie sprawi, iż ktoś sięgnie po więcej. Cieszę się że Cię nie rozczarowałam... Pozdrawiam, CreativeViolet
UsuńPodoba mi się to opowiadanie. Elizko super pisz Dalej...
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie, choć tutaj podpisuję się jako CreativeViolet :D
UsuńPozdrawiam :*
P.S. Kacia mnie zabije za tego całuśnego emotikona, hehe
Najlepszy rozdział jaki do tej pory napisałaś. To zakończenie jest takie wspaniałe. Alicja jest taka intrygująca.
OdpowiedzUsuńOd razu pokochałam Dagona. Myślę, że to będzie moja ulubiona postać. Jest dziwakiem, a ja uwielbiam dziwaków. Zresztą Setha też polubiłam. Karteczki z imieniem były świetne. Aczkolwiek i tak najbardziej spodobało mi się stwierdzenie "niezainteresowna" Lexi.
Jedyne zo zauważyłam, że jest nie tak, to w opisie Dagona napisałaś "skurzana".Ot, taki tam mały błąd, ale trochę razi w oczy.
Pozdrawiam i życzę weny
Hehe Dagon rzeczywiście jest mega dziwną postacią, ale o nim będzie dokładniej w późniejszych rozdziałach. A co do błędy już poprawiłam :D Dziękuję bardzo za informację.
UsuńPozdrawiam ;3
Bardzo ciekawe opowiadanie - zaczęłam dopiero czytać Twojego bloga i jestem pewna, że zostanę Twoją czytelniczką. Obszerne wpisy - to lubię, a Alice jest świetna.
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz miała czas, możesz zajrzeć do mojego opowiadania i podzielić się swoją opinią.
Pozdrawiam
Igrająca ze Śmiercią
igraniezesmiercia.blogspot.com
Dziękuję bardzo za komentarz. Cieszę się, że spodobała Ci się Alicja. Z miłą chęcią wpadnę do Ciebie i postaram się pozostawić po sobie komentarz :D
UsuńPozdrowionka :*
Zdecydowanie ciekawą postacią jest też ten cały Dagon. Niby nauczyciel, ale taki całkiem wyluzowany i porusza ciekawe tematy, a nie wbija młodzieży bezsensownych regułek jak najczęściej jest w naszym szkolnictwie. Aczkolwiek nie wiem czemu tak się w nią wpatrywali po jej odpowiedzi. To co powiedziała było prawdą i bardzo dobrze to wyjaśniła, więc dość niezrozumiała była ich reakcja.
OdpowiedzUsuńTen napis w łazience przeprawił mnie o dreszcze.
Postać Dagona ma bardzo złożoną przeszłość i tym samym powiązania z pozostałymi bohaterami AyA, jednak wszystko będzie wyjaśniane powoli w kolejnych rozdziałach.
UsuńPozdrawiam, Amnesia
Przeniosłam się z czytaniem na telefon, więc z góry przepraszam za błędy ;-)
OdpowiedzUsuńBuszmen mnie rozwalił xD zaczęłam się śmiać, dobra nie, wróć - zaczęłam rechotać i nawet kot tego nie wytrzymał. Biedaczek nawiał gdzie pieprz rośnie. Pani Niezainteresowana jest bezbłędna :-D z tymi ciętymi ripostami przypomina trochę mnie xD Jestem ciekawa za ile stanie się zainteresowana xD
Repesco.... ja mam tylko nadzieję, że Lexi nie będzie miała takich samych "sytuacji" jak u Ciebie w opowiadaniu (i w życiu... xD), bo czytelnicy chyba na zawał zejdą... Wiesz... Murzynek i te sprawy xD A co do Lexi i jej zainteresowania Sethem... Huehuehue. Niestety, ale Lexi nie lubi blondynów (oprócz Aarona) xD
UsuńSłitaśnie i całuśnie pozdrawiam
Amnesia
Miałam wrócić wcześniej, ale trochę zapomniałam o tym opowiadaniu. Dokończę czytanie, będę czytać po kilka części, a masz ich niewiele i w końcu będę na bieżąco ;D. Ten Seth wydał się taki trochę dziki. Za miodowe oczy plus, bo blondyni zwykle mają niebieskie, a brązowy, pomarańczowy kojarzy mi się właśnie z takim ciepłem, zaufaniem itd. Może mylnie w stosunku do Setha, ale trochę nie postrzegam go jako takie gwiazdy. Mam nadzieję, że nie jest typową gwiazdą szkolnego klubu sportowego, bo takich nie trawię. Okazał dobre serce, ale chyba nieco jest zbyt uparty w stosunku do Lexi. Właśnie się zastanawiałam, jak ona ma na imię, ale jakoś pamięć mi podpowiedziała ;p. Nauczyciel wydaje się być miły i taki właśnie różniący się od innych, raczej wywołujący pozytywne emocje. Wprawiłaś mnie w osłupienie tym zdaniem, które ktoś wymalował na lustrze. Czy to Alice? Raczej tak... tylko dziwne... wydaje się, jakby wiedziała, kto ją szuka. Strasznie intrygujesz :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że wróciłaś. Masz rację, Seth nie jest typową gwiazdką, jednak ma swoje przywileje w szkole... xD Co do ufania mu - hihi, wszystko wyjdzie w praniu, ale to całkiem miły chłopaczek. Przyczepił się Lexi, ponieważ miał ją przyprowadzić do samorządu (wyjaśnione w 10 rozdziale). Alicja sprawuje kontrolę nad wszystkim, co się dzieje w szkole. A czy ta osoba w łazience była Alicją? Nie wiem xD Nie powiem... Alicja ma wielu swoich "robotników", którzy wykonują jej polecenia tylko po to, by nie zostać ukaranym...
UsuńPozdrawiam Amnesia